Na granicy wenezuelsko-kolumbijskiej w sobotę doszło do zamieszek, w trakcie których padły co najmniej cztery ofiary śmiertelne. Służby starły się ze kontrrewolucyjną bandą, która starała się wprowadzić na terytorium Wenezueli karawany pojazdów z rzekomą „pomocą humanitarną”.
Mimo amerykańskich gróźb, że nie wpuszczenie konwojów na terytorium Wenezueli spotka się z odpowiedzią ze strony USA, Maduro zdecydował w piątek o zamknięciu granicy z Kolumbią.
Do starć doszło na zamkniętym i zabarykadowanym moście granicznym Santander. Z przygranicznej kolumbijskiej miejscowości Cúcuta ruszyło w stronę granicy trzy ciężarówki z rzekomą „pomocą”, które odprawiał samozwańczy „prezydent” Juan Guaido, pomimo zakazu opuszczania kraju. Kiedy karawana zatrzymała się na moście doszło do próby sił ze służbami wenezuelskimi. Ciężarówki zostały podpalone – opozycja twierdzi, że ogień podłożyła straż graniczną za pomocą „granatów z gazem łzawiącym” (co jest niemożliwe), natomiast strona rządowa oskarża o podpalenie kontrrewolucjonistów.
Od prowokacji odciął się Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Organizacja protestowała przeciwko wykorzystywaniu przez osoby z konwojowi emblematów przypominających oficjalną symbolikę MCK. Na początku bm. MCK otwarcie skrytykowała działania USA, ponieważ uznali je za akt polityczny i stronniczy, co jest sprzeczne z zasadami prowadzenia wsparcia humanitarnego. MCK podkreśla, że na terenie Wenezueli prowadzi on działania pomocowe w porozumieniu z rządem boliwariańskim.
- 2032 odsłony